A wszystko to za sprawą 11 Charytatywnego Koncertu Wiosennego organizowanego przez Zespołu Szkół im. Władysława Szybińskiego w Cieszynie. Staliśmy się jakoby stałymi uczestnikami Cieszyńskich koncertów w Teatrze im. Adam Mickiewicza. Kolejna dawka emocji, śmiechu, zaangażowania a przede wszystkim misji, w której łączyli się występujący.
Tym razem na tapet wzięto pomoc poszkodowanej w wypadku rówieśniczki Weroniki. Wierzę, że przy takim wsparciu, zaangażowaniu i pasji znajomych Weronika szybko dojdzie do siebie!
Działo się na prawdę wiele. solowe i zespołowe występy wokalne, w tym świetna ballada a’la Wysocki, swingowe (i genialne) wykonanie Zauchy, piosenki liryczne, rockowe, folk irlandzki (gościnne występy chóru z ZSB), rock, piosenka aktorska, rap (własna muzyka i tekst). Do tego kilka rodzajów tańca, pokazy musztry półgodzinny spektakl teatralny.
O ile nie wychodząc spod szoku jaki zapewnia mi każdy koncert poziomem artystycznym, nie przekażę istoty wspaniałych występów muzycznych, o tyle mogę napisać kilka słów o spektaklu spod pióra polonisty Janusza Pawlaka.
Cóż… lekki to temat nie był, przyjemny, mimo humorystycznej formy też nie. Szczególnie, gdy każdy w tym mógł odnaleźć siebie. Ale na pewno pouczający, wypełniony uśmiechem i zaangażowaniem. Ach, aż przypominają mi się czasy własnego liceum, kiedy to na maturze ustnej z języka polskiego opowiadałem o roli groteski i śmiechu w procesie edukacji społeczeństwa. Pewnie gdybym wtedy poszedł na wspomniany spektakl zawarłbym jego scenariusz w kluczowym miejscu mojej bibliografii.
Opowieść o drobnomieszczańskiej obłudzie i cenie za nonkonformizm. A właściwie, choć trudno przechodzi mi to przez gardło, przez wzgląd na patriotyzm – o „polaczkowatości”. Nowi lokatorowie nowoczesnego osiedla, próbują się zaadaptować i zyskać przychylność nowej społeczności. Niestety w wachlarzu niedopowiedzeń nie do końca czuli stopień zaangażowania, jaki się od nich wymagało. Nie pojawiali się na lokalnych świętach, spendach, imprezach. Hermetycznej społeczności bardzo nie spodobała się ignorancja nowej pary. Stali się przedmiotem plotek i drwin. Choć właściwie… Pewnie niezależnie od tego jak by postępowali i tak by do tego doszło – społeczność obgadywała każdego z członków z osobna.
Nie taki diabeł straszny – można by pomyśleć, gdy wszyscy postanawiają dać parze jeszcze jedną szansę. Spotykają się u nich na kolacji i… rozpoczęła się dyskusja. Polityka, przekonania, wojny, zło na świecie media i wszystko to o czym każdy wie, by nie rozmawiać, ale mimo to to robi.
Do całego ognia scenicznego, scenarzysta dolał oliwy w postaci napisu w windzie, nieprzychylnie wypowiadającego się o przyjezdnym bohaterze. Ten nie potrafiąc myśleć o niczym innym staje się nietolerancyjny i zamknięty na innych, co ostatecznie przeradza się w ostrą wymianę słów i obrócenie się przeciwko sobie.
Nietolerancja jest jednak brutalna. Większość myśli, że to zwykły mur, postawiony między osobą nietolerancyjną a innym człowiekiem, społecznością. Spektakl ukazuje jej prawdziwe oblicze – ona, jak najgorsza choroba, wyniszcza przede wszystkich nam samych, potem dopada rodzinę i znajomych, na końcu emanując swą toksycznością na zewnątrz.
Mocna refleksja w humorystycznej formie przywołuje kolejny cytat z mojej matury.
„I śmiech niekiedy może być nauką jeśli się z przywar nie z osób natrząsa” Ignacy Krasicki
Piosenka finałowa i już… wszystko jasne – to był na prawdę dobry koncert!